Dnia 2 września 1946 roku przywieziono
mnie w
ciężkim stanie na oddział zakaźny szpitala powiatowego w Końskich. Byłam
sparaliżowana. Lekarz zbadał mnie i zrobił punkcję, która wykazała ostre zapalenie
rdzenia kręgowego. W drugim dniu
powtórzono badanie - wyniki były jeszcze gorsze. Lekarz nic dawał nadziei na
wyzdrowienie. Siostra zakonna, pracująca w
szpitalu jako pielęgniarka,
przygotowała mnie na śmierć i radziła, by
rodzina zabrała mnie do domu. Chciałam jednak zostać w szpitalu ze
wzglądu na stosowane zastrzyki uśmierzające.
Ból był ogromny. Jęczałam i
krzyczałam; chorzy nie mogli tego znieść.
Siostra zachęciła mnie, bym prosiła Pana Boga o zdrowie przez przyczynę śp. s. Roberty. Modliłam się z mamusią i
koleżankami. Zaraz po pierwszej
modlitwie ból ustąpił. Mogłam się poruszać. Po
upływie trzech dni doktor ponownie zrobił punkcję. Płyn z kręgosłupa był zupełnie czysty.
Zostałam uzdrowiona; sama wstaję, siadam i chodzę. Pragnę wypełnić zobowiązanie, które uczyniłam w czasie choroby.
Postanowiłam, że jeśli
odzyskam zdrowie, podziękuję śp. Siostrze Robercie i będę modlić się do niej.
Dzisiaj, dnia 18 września 1946, opuszczam szpital i oddaję s. Donacie
napisane przeze mnie podziękowanie za otrzymaną w szpitalu łaskę zdrowia.
Józefa P., lat 17, z Niekłania
Poniżej znajduje się opinia i podpis lekarza oraz pielęgniarki.
Relacja
siostry pielęgniarki w liście do przełożonej generalnej
Pragnę podzielić się wielkim przeżyciem w
związku z chorobą Józefy P. Niedawno w podobnym stanie przywieziono do
szpitala trzy kobiety: jedna lat 19, druga 21, trzecia 32. Leżały 3-5 tygodni,
lecz nie dało się żadnej uratować. Zostawiły rodziny, osierociły dzieci. Krewni
przychodzili, rozpaczali; każdą śmierć bardzo przeżyłam. W tym czasie przyjęto
na oddział kolejną chorą. Dr J. K. zbadał ją i powiedział, że to tężec, ale po
zrobieniu punkcji okazało się, że stan był jeszcze gorszy. Rodzina bardzo
prosiła, by ją ratować. Doktor oznajmił im, że w tym stanie nic ma szans na
wyleczenie. Przez trzy dni przychodzili i płakali. Mówiłam im, że jedynie Bóg
może pomóc; modliłam się o skrócenie jej cierpień. Przygotowywałam chorą na
śmierć.(...) Powiedziała, że zgadza się na wszystko, co Pan Jezus jej
przygotuje.
Jednego wieczoru przypomniałam sobie, że s.
Emiliana dała mi w Starej Wsi włosy śp. s. Roberty. Zaniosłam je chorej.
Zachęciłam, by się modliła (...). Chora wzięła je do ręki, tuliła do twarzy.
Przy zmianie opatrunku położyłam je na kręgosłupie i przykleiłam przylepcem
(...)
Już na drugi dzień Józia poczuła się lepiej,
że nie brała środków narkotycznych. Doktor zapytał, jaki lek zastosowałam.
Odpowiedziałam, że to sekret, który wyjawię, gdy chora wyzdrowieje. Później
wskazałam: Tu ma zastrzyk przyklejony i ten jej pomógł. Doktor z obawy,
by nie nastąpił nawrót choroby, zalecił zastrzyk cibazolu, który wykonałam
wieczorem. (...) Rano Józia miała spuchniętą twarz i ręce. Znów się zmartwiłam.
Lekarz zdecydował, by nie dawać już żadnych środków. Odważyłam się powiedzieć: Nie
trzeba po Panu Bogu poprawiać. Matka chorej modliła się żarliwie, klęczała
przy łóżku (...). Jakież było wrażenie, gdy doktor pobrał czysty płyn z kręgosłupa. Nie wiedziałam
co mam robić, czy tam przy łóżku klękać i
dziękować Bogu, czy zostawić chorych
i biec do kaplicy. Doktor był zmieszany. Powiedział: Nikt by w to nie
uwierzył, gdyby nie zobaczył na własne oczy.
s. Donata Bargieł, Końskie, 29.09.1946 r.