"Postaraj się, aby miłość Boga i bliźniego na nowo odżyła w sercach ludzkich (...). Wszystkim, którzy zachowają dwa przykazania, w szczególny sposób błogosławić będę w życiu i w godzinę śmierci, nadto całemu światu dam miłosierdzie i pokój Mój". (...) Zrozumiałam, że (...) miłosierdzie i pokój ów, nie dotyczy tylko pokoju politycznego, ale duchowego, który jest owocem miłości Boga i bliźniego. (...) Zrozumiałam, że Hostia Święta jest tym niewygasłym nigdy ogniskiem miłości, które zapalać będzie serca ludzkie do końca wieków miłością Boga i bliźniego (Dziennik).

Łaski - Lekarz nie dawał nadziei

Dnia 2 września 1946 roku przywieziono mnie w ciężkim stanie na oddział zakaźny szpitala po­wiatowego w Końskich. Byłam sparaliżowana. Lekarz zbadał mnie i zrobił punkcję, która wyka­zała ostre zapalenie rdzenia kręgowego. W drugim dniu powtórzono badanie - wyniki były jeszcze gorsze. Lekarz nic dawał nadziei na wyzdrowie­nie. Siostra zakonna, pracująca w szpitalu jako pie­lęgniarka, przygotowała mnie na śmierć i radziła, by rodzina zabrała mnie do domu. Chciałam jed­nak zostać w szpitalu ze wzglądu na stosowane zastrzyki uśmierzające. Ból był ogromny. Jęczałam i krzyczałam; chorzy nie mogli tego znieść.

Siostra zachęciła mnie, bym prosiła Pana Boga o zdrowie przez przyczynę śp. s. Roberty. Modli­łam się z mamusią i koleżankami. Zaraz po pierw­szej modlitwie ból ustąpił. Mogłam się poruszać. Po upływie trzech dni doktor ponownie zrobił punkcję. Płyn z kręgosłupa był zupełnie czysty.

Zostałam uzdrowiona; sama wstaję, siadam i chodzę. Pragnę wypełnić zobowiązanie, które uczyniłam w czasie choroby. Postanowiłam, że jeśli odzyskam zdrowie, podziękuję śp. Siostrze Robercie i będę modlić się do niej.

Dzisiaj, dnia 18 września 1946, opuszczam szpital i oddaję s. Donacie napisane przeze mnie podziękowanie za otrzymaną w szpitalu łaskę zdrowia.

Józefa P., lat  17, z Niekłania

Poniżej znajduje się opinia i podpis lekarza oraz pielęgniarki.



Relacja siostry pielęgniarki w liście do prze­łożonej generalnej

Pragnę podzielić się wielkim przeżyciem w związku z chorobą Józefy P. Niedawno w podobnym stanie przywieziono do szpitala trzy ko­biety: jedna lat 19, druga 21, trzecia 32. Leżały 3-5 tygodni, lecz nie dało się żadnej uratować. Zostawiły rodziny, osierociły dzieci. Krewni przychodzili, rozpaczali; każdą śmierć bardzo przeżyłam. W tym czasie przyjęto na oddział ko­lejną chorą. Dr J. K. zbadał ją i powiedział, że to tężec, ale po zrobieniu punkcji okazało się, że stan był jeszcze gorszy. Rodzina bardzo prosiła, by ją ratować. Doktor oznajmił im, że w tym sta­nie nic ma szans na wyleczenie. Przez trzy dni przychodzili i płakali. Mówiłam im, że jedynie Bóg może pomóc; modliłam się o skrócenie jej cierpień. Przygotowywałam chorą na śmierć.(...) Powiedziała, że zgadza się na wszystko, co Pan Jezus jej przygotuje.

Jednego wieczoru przypomniałam sobie, że s. Emiliana dała mi w Starej Wsi włosy śp. s. Roberty. Zaniosłam je chorej. Zachęciłam, by się modliła (...). Chora wzięła je do ręki, tuliła do twa­rzy. Przy zmianie opatrunku położyłam je na krę­gosłupie i przykleiłam przylepcem (...)

Już na drugi dzień Józia poczuła się lepiej, że nie brała środków narkotycznych. Doktor zapy­tał, jaki lek zastosowałam. Odpowiedziałam, że to sekret, który wyjawię, gdy chora wyzdrowieje. Później wskazałam: Tu ma zastrzyk przyklejony i ten jej pomógł. Doktor z obawy, by nie nastąpił nawrót choroby, zalecił zastrzyk cibazolu, który wykonałam wieczorem. (...) Rano Józia miała spuchniętą twarz i ręce. Znów się zmartwiłam. Le­karz zdecydował, by nie dawać już żadnych środków. Odważyłam się powiedzieć: Nie trzeba po Panu Bogu poprawiać. Matka chorej modliła się żarliwie, klęczała przy łóżku (...). Jakież było wra­żenie, gdy doktor pobrał czysty płyn z kręgosłu­pa. Nie wiedziałam co mam robić, czy tam przy łóżku klękać i dziękować Bogu, czy zostawić cho­rych i biec do kaplicy. Doktor był zmieszany. Po­wiedział: Nikt by w to nie uwierzył, gdyby nie zo­baczył na własne oczy.

s. Donata Bargieł, Końskie, 29.09.1946 r.