Wywiązując się z przyrzeczenia
uczynionego na początku
roku akademickiego, pragnę wyrazić najgłębszą wdzięczność śp. s. Robercie za łaski, które w ciągu całego roku tak obficie
wypraszała, a zwłaszcza
za łaskę uzyskania dyplomu. Sprawa przedstawiała się właściwie beznadziejnie, bym miała w tym jednym roku ukończyć swe
studia. Przed wojną
ukończyłam zaledwie jeden rok, zdałam jeden egzamin, z którego otrzymałam jedynie zaświadczenie, ponieważ był on
zdawany poza terminem.
Podczas wojny, przy pomocy Bożej zdałam następnych 5 egzaminów, nie biorąc jednak udziału w tajnym nauczaniu (...). Po
pierwszym widzeniu się z profesorem, od którego właściwie wszystko zależało, całkiem straciłam nadzieję, bym zdołała zrobić
to wszystko, czego ode
mnie żądał: odrobić 5 grup ćwiczeń - na każde prawie z nich oddać pracę, przygotować się do egzaminu z psychologii
ogólnej, napisać pracą magisterską, do której poza tematem nie miałam jeszcze
nic, a nic, no i o ile to wszystko
się uda, przygotować się do egzaminu ostatecznego.
To przecież
absolutnie ponad siły — pomyślałam — trzeba zatem robić co się da, a resztę
odłożyć na następny rok.
Poleciłam wszystko Matce Najświętszej,
do której zawsze miałam
bardzo wiele ufności, prosząc o pomoc i siły
przez przyczynę śp. s. Roberty i obiecując:
Jeśli otrzymam w tym roku dyplom, to zawdzięczać to będę jej
wstawiennictwu i doniosę o tym do Starej
Wsi jako o lasce za jej przyczyną otrzymanej.
Cały rok trzymana byłam w niepewności, czy będę
dopuszczona do egzaminu ostatecznego, bo na dobrą sprawę brakowało mi jednego roku ćwiczeń. Tłumaczyła mnie tylko wojna, no
ale ostatecznie,
czy po wojnie muszą akurat w pierwszym roku skończyć? Przecież wszyscy inni chodzą dotąd, dopóki nic odrobią wszystkiego, to też profesor tak się zapatrując na tę sprawę, nie robi mi nadziei. Dopuścił mnie jednak do udziału w ćwiczeniach oraz dał mi temat pracy, którą otrzymuje się dopiero na II roku ćwiczeń. To mi trochę wlało otuchy, wiać poprosiwszy śp. s. Robertę o pomoc, postanowiłam robić co tylko będę, mogła, resztę polecając Matce Najświętszej.
Ilekroć zaś pod wpływem nawału zajęć zaczęło mi brakować
odwagi, brałam do ręki fotografię śp. s. Roberty (...) i zabierałam się z nową
ufnością do pracy. Każdy niema! dzień był płynięciem pod prąd. Zawsze jednak
znalazło się jakieś wyjście, a im bardziej się niebo zachmurzyło, tym niespodziewanej
nadeszła pomoc.
Powoli zrobiłam
wszystko, czego ode mnie wymagano. Przyjęto mi dwie prace seminaryjne, trzecią nawet darowano. Podczas
pisania pracy czułam bardzo dużo pomocy
Bożej, którą również zawdzięczam
wstawiennictwu śp. s. Roberty. W ogóle, cokolwiek szłam załatwiać, zawsze brałam z sobą jej fotografię i byłam pewna, że wszystko będzie dobrze. Nawet wtedy, gdy już sprawa dyplomu
przedstawiała się beznadziejnie z powodu niedopatrzenia profesora - nie została moja
praca przesłana do oceny drugiemu - ufałam tak mocno, że śp. s. Roberta
potrafi i tu znaleźć wyjście z tym większą
swą chwalą.
Wreszcie doczekałam się pomyślnego uwieńczenia mych
rocznych wysiłków, trudów, zmartwień, a
przede wszystkim mej ufności (...). Otrzymałam dyplom w tydzień po
egzaminie, za co niech będą dzięki
Niepokalanej Matce mojej i Jej
wiernej służebnicy s. Robercie.
wdzięczna studentka