Śp. s. Robertę
spotkałam i poznałam w szpitalu w Gorlicach. Leżała jako pacjentka z wysiękiem w stawie kolanowym,
a ja pracowałam przy chorych. Zauważyłam, że była to osoba nieprzeciętna, a
szczególnie podobała mi się jej wielka prostota, naturalność, rozmodlenie,
cierpliwość; zawsze była pogodna i uśmiechnięta.
Gdy już leżała
obłożnie chora w Starej Wsi, przy okazji rekolekcji odwiedziłam ją kilka razy (...). Widziałam w
niej kandydatkę na świętą. Obiecała mi, że będzie się szczególnie modlić za szpital w
Gorlicach.
Po jej śmierci, na oddziale
chirurgicznym leżała młoda dziewczyna z powodu zapalenia szpiku kostnego w nodze. Po
zabiegu operacyjnym mocno krwawiła z rany. Stało się to wskutek niedopatrzenia jednej
pielęgniarki. Chora straciła przytomność. Po powtórnym zabiegu i podwiązaniu krwawiącego naczynia, stan jej
był beznadziejny. Wszyscy byliśmy bardzo zmartwieni. Pacjentka miała założoną kroplówkę z płynu
fizjologicznego, była nieprzytomna; często wymiotowała. Polecono mi, bym czuwała przy niej bez przerwy. Około
północy, chora była już
bez tętna, a zimny pot występował na twarz i ręce. Gdy odeszłam opróżnić nerkówkę, zrozpaczona zwróciłam się o pomoc do śp. s.
Roberty i tak głośno
powiedziałam: Siostro Roberta, obiecałaś modlić się za szpital w Gorlicach,
więc wyproś nam tę laskę,
żeby ta chora przestała wymiotować, to będę wierzyć, żeś jest świętą. Gdy wróciłam na salę, chora podniosła się o własnych siłach,
wzięła sobie sama ze
szafki nocnej garnuszek, który stał z wodą, wypiła ponad pół litra wody. Czuła się dobrze; do rana nie było żadnych problemów.
Wkrótce wyzdrowiała i
poszła do domu, a w duszy mojej była i jest pewność, że śp. s. Roberta jest w niebie wśród
świętych.
s. Chryzostoma Zięba